Przejdź do głównej zawartości

Ale kino! Na planie "Księżnej Chicago"

   


     Operetkowa premiera Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie to stuprocentowy “charleston z gwiazdami” i “pierwsza liga five o'clock”! “Księżna Chicago” Imre Kalmana w reżyserii Michała Znanieckiego wraca po 95 latach na polską scenę i wszystko wskazuje na to, że mamy “hit i nadzieję na Oscara”! Bo oto jesteśmy świadkami powstawania - na teatralnych deskach - filmu muzycznego, jazz-operetki! Dzielę się wrażeniami po obejrzeniu “Księżnej Chicago”! Poniższe dotyczy obsady z 4 grudnia 2025. FOT. RAFAŁ LATOSZEK

TUTAJ POSŁUCHAJ PODCASTU O POWSTAWANIU TEJ OPERETKI

     To już druga (na scenie MTM) w 2025 roku premiera operetkowa i druga w reżyserii (i z dialogami) Michała Znanieckiego, z przekładem songów i partii wokalnych Magdaleny Sowińskiej. Kierownictwo muzyczne objął Krzysztof Herdzin, adaptując muzykę Imre Kalmana nie tylko do możliwości warszawskiej sceny, ale także akcentując to, co najciekawsze w jazz-operetce. Dla miłośników operetki, przyzwyczajonych do dźwięków z “Wesołej wdówki”, “Zemsty nietoperza” czy “Księżniczki czardasza”, spotkanie z “Księżną Chicago” może okazać się odświeżające, odkrywcze i bardzo satysfakcjonujące! 

     “Księżna Chicago” zeszła z afisza w 1930 roku (dwa lata po wiedeńskiej i rok po warszawskiej premierze) i od tamtego czasu nikt nie miał odwagi wrócić do tego operetkowego tytułu. Teraz operetka - lśniąca dźwiękami walca, czardasza, charlestona, slowfoxa - wchodzi na scenę MTM tryumfalnie niczym Miss Mary Lloyd do pałacu księcia. 

  Streszczenie operetki znajdziesz pod moimi wrażeniami i spostrzeżeniami. 

  Przez większą część spektaklu, temu co dzieje się na scenie towarzyszy ekipa filmowa oraz… kamery. To nie jest nowy pomysł. Z koncepcji studia filmowego czy telewizyjnego korzystali ostatnio: Jerzy Jan Połoński reżyser operetki “Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie oraz Jakub Szydłowski w realizacji musicalu “Pretty Women” w Teatrze Muzycznym w Łodzi. W “Księżnej Chicago” przeniesienie operetki do świata filmowego show-biznesu pozwala na - w miarę logiczne (jak na współczesne czasy) - dotarcie do happy endu (co w operetkach nie zawsze jest oczywiste), ale też pomaga artystom w poruszaniu się po scenie i dotarcie np. do garderób. 

     Zabieg wymyślony przez reżysera tylko początkowo rzuca się w oczy, potem pojawia się jedynie subtelnie, tuż na granicy światła, wręcz niezauważalnie, by momentami całkowicie zniknąć, pozwalając widzowi „wejść” w akcję filmu, rozgrywającego się na scenie. Chwilami obraz z kamery możemy - na żywo - oglądać na dużym ekranie. Czarno-biały film, z przebijającą perforacją taśmy filmowej i charakterystycznymi dla celuloidowej taśmy “uszkodzeniami”! Ileż w tym uroku rodem ze starego kina. Ujęcia kojarzą się z pierwszymi filmami, a opóźnienie obrazu względem dźwięku, budzi skojarzenia z pionierskim produkcjami dźwiękowymi z Hollywood. 

   Przejdźmy do tego, co już od początku robi ogromne (dosłownie i w przenośni) wrażenie na widzach. To scenografia Luigi Scoglio. Majestatyczna, z mnóstwem roślinnych ornamentów (z charakterystycznymi pęknięciami - znakiem upływającego czasu) oraz z pozostałościami gotyckich łuków. Do tego kręcone schody po obu stronach sceny, prowadzące do pomieszczeń na piętrze (!), pełniących rolę między innymi restauracyjnych lóż. W jednej z scen spektaklu w dodatkowym “okienku” pojawia się bajecznie kolorowy wózek lodziarza!  W innej staje tam Księżna Chicago, pozdrawiająca publikę, gestem à la Elżbieta II. 

    W sercu sceny przez cały spektakl bryluje tylko jeden element - książęcy tron - ostatni z symboli wielkości upadającego już państwa Sylwaria, o którym to tronie Mary Lloyd mówi, że to tylko większy stołek, który świetnie pasuje do jadalnianego stołu. Jakże wymowne jest, gdy zamiast siedzącego na nim księcia - górując nad wszystkim - staje na tronie trębacz jazzbandu (rewelacyjny w tej roli Nathan Williams). 

   Wróćmy do scenografii. Zasiadające na widowni osoby dostrzegają początkowo surowe, szare, czarno-białe wnętrze - jak się okazuje zaplecze studia filmowego nr 19. Dopiero potem, gdy pada pierwszy klaps, świat nabiera kolorów. Światło wyreżyserowane przez Dariusza Albrychta ożywia poszczególne elementy scenografii. Warto przyjrzeć się… scenicznej podłodze, tam również światło uzupełnia przestrzeń. Piękne zamknięcie walca, wykonywanego przez baletową parę!  

     Dzięki projekcjom Karoliny Jacewicz pojawia się sceniczna głębia. Uwielbiam tę artystycznie wykreowaną iluzję, która w połączeniu ze światłem (również tym będącym elementem wizualizacji, np. w postaci wygenerowanego światła spota), nie tylko powiększa obraz sceny, ale również - proszę wybaczyć mi to określenie - dopieszcza zmysły widza, dostarczając niesamowitych wrażeń. 

     Zapadają w pamięci: scena z telegrafem oraz “przebudowa” pałacu z rysunkami technicznymi. Dzięki projekcjom mamy wnętrze restauracji z pięknym żyrandolem i eleganckim fortepianem. Mamy też przykurzone i chłodne wnętrza, które poddane pałacowym rewolucjom lśnią od świateł neonów (“Home sweet home”). Projekcje Jacewicz zabierają nas także na ukwiecone, pachnące fiołkami łąki Sylwarii oraz przenoszą na europejski grunt… nieco amerykańskiej kultury: są neony z hot-dogiem i popcornem. W  “We. Ladies from America” w II akcie dostrzegamy ikony pop-kultury zza wielkiej wody: kowbojki, piłkę bejsbolową, kolbę kukurydzy czy wizerunki z banknotów - Washingtona i Lincolna. Dodam, że ten “amerykański drugi akt” również światłem ubrany jest w kolory z flagi Stanów Zjednoczonych. 

    Kostiumy zaprojektowane przez Małgorzatę Słoniowską także sprawiają, że nawet na chwilę nie zapominamy (w II akcie) o Ameryce. Stylizacje typowe dla lat 20-tych, 30-tych. Sukienki należące do klasyki charlestona - bogato zdobione frędzlami, cekinami i koralikami - do tego szale boa, pióra, charakterystyczne opaski i kapelusze  - w kolorach czerwonym, niebieskim i białym. Część z postaci jest wręcz ubrana w elementy amerykańskiej flagi z charakterystycznymi gwiazdkami. No i to nakrycie głowy w stylu “Statua Wolności”… niczym ze sklepu z pamiątkami. Pierwszy akt to czerń i biel - elegancja rodem z wiedeńskiego balu. Choć nie ukrywam, że moją uwagę przede wszystkim przyciągnęły stroje mieszkańców Sylwarii. Mimo, że szare (niczym u postaci musicalu “Les Miserables”) to przepięknie wykończone chustami jak i fragmentami przywodzącymi skojarzenia z wykonywanymi na szydełku obrusami, serwetami - bardzo popularnymi na początku ubiegłego wieku. Te charakterystyczne elementy pojawiają się także w formie aplikacji naszytych na męskie marynarki - przy kołnierzu, na mankietach, w linii guzików. Pięknie to wygląda. Wyjątkowo prezentują się także mundury księcia biały i bordowy oraz idealnie dopasowane garnitury Jamesa Bondy (zwłaszcza ten biały, prążkowany ze złotymi guzikami i złotym krawatem)! Zauroczyły mnie także ludowe stroje Sylwarianek z dopełniającymi je kwiatowymi wiankami.  

   W “Księżnej Chicago” królują charleston i walc w choreografiach Ingi Pilchowskiej. A mnie... zachwycił “sylwaryjski” taniec ludowy, czerpiący z folkloru wszystko to, co najlepsze. To zdecydowanie najmocniejszy element prologu, w którego finale cudownie wybrzmiewa orkiestra. Skoro mowa o muzyce. Chwilę przed rozpoczęciem pierwszego aktu, ze świata operetki przenosimy się do wnętrza filmowego studia, w którym trwają przygotowania do kolejnych zdjęć. Scena zanurza się w jasnym, surowym, roboczym świetle. Antrakt wypełnia muzyka Kalmana z wyjątkowym solo skrzypiec i wiolonczeli.  

   Wróćmy do choreografii: Otwierający spektakl utwór “Charleston, charleston, tańczmy dziś! Może jutro krok inny będzie modny. Charleston, Charleston, królem dziś”, wykonywany jest na tle przesuwającej się w poziomie perforowanej taśmy filmowej. Tańczący artyści nie są oświetleni frontowymi lampami, co tworzy efekt cieni, tańczących z nieprawdopodobną energią. Trochę jak w fotoplastykonie. 

Chwilę potem kolejna dynamiczna choreografia w “We, Ladies from America”. Super ułożony ruch w scenie z “marionetkami”. Spektakularnie prezentuje się też choreografia (nazwijmy ją roboczo) z zakupami oraz ta, która towarzyszy otwierającemu drugi akt “Slowfoxowi od Mary”. Gdy slowfox wraca w finale epilogu, 13 osób na scenie robi wszystko, by zaimponować widzowi. Z sukcesem! Kolejny raz chylę nisko głowę przed Ingą Pilichowską oraz tancerkami i tancerzami, również przed osobami z zespołu wokalnego: mimo niewielkiej sceny MTM stworzyliście przepiękne, dynamiczne sceniczne obrazki, pulsujące rytmem i doskonałą synchronizacją.

  Siłą “Księżnej Chicago” jest przede wszystkim obsada. Cała obsada!  Podkreślę, że opisywane tutaj moje wrażenia dotyczą pokazu z 4 grudnia 2025. I od razu pochwalę taneczne umiejętności śpiewających artystów, którzy idealnie odnaleźli się w świecie charlestona! Brawo! 

    Pierwszą parę operetki Miss Mary LLoyd, księżną Chicago oraz Borisa Sandora, księcia Sylwarii wykreowali Magdalena Stefaniak i Arnold Rutkowski. Stworzone przez nich postaci już od początku zabiegają o uwagę widza. Rutkowski czaruje publiczność w tęsknej “Wiedeńskiej piosence” śpiewając w epilogu

“ ...wiedeńskiej piosnki, słodkiej tak

Jak podniebnego słońca blask,

Do serca szybko biegnie dźwięk,

przecinający ciszy toń.

Wiedeńska piosnka – miłości wyznanie”. 

    Z każdą arią, z każdym duetem Arnold Rutkowski pozwala swojej postaci coraz bardziej się otwierać. Książe Sandor to sentymentalny tradycjonalista, romantyk, gotowy na ustępstwa dla dobra swoich poddanych. Osobowość Borisa Sandora ma swoje odbicie nie tylko w grze aktorskiej Rutkowskiego, ale także w partiach wokalnych. Głos artysty idealnie przekazuje całe spektrum emocji księcia. A skoro wspomniałem o duetach - ten wykonany z Zuzanną Caban “O Rosemarie!”  jest jedną z najlepszych, operetkowych piosenek o miłości!

   Magdalena Stefaniak jako Mary Lloyd pojawia się chwilę później na scenie w otoczeniu operetkowych cheerleaderek, koszykarzy i rugbistów. I od początku budzi sympatię, śpiewając:  

We  Ladies from Ameryka!

Pragniemy wciąż kochane być!

Marzymy też o szczęściu wielkim,

w rytm muzyki i … przy drinkach!

Lśnimy tam gdzie jazz i saksofon,

przy słodkim brzmieniu, banjo- to jest ton!,

i zanim pojmiesz co się dzieje,

Miłość zjawia się!” 

    Stefaniak przez cały spektakl śpiewa pięknym, klasyczny sopranem. Słychać techniczną perfekcję. Idealnie odnajduje się w duetach jak np. w dowcipnym “Tak jak w Chicago” (z Jamesem Bondy granym przez Wojciecha Dzwonkowskiego) czy niesamowicie wzruszającym, płynącym w rytmie walca “Książe mój, wybacz mi” z Arnoldem Rutkowskim. Warto zwrócić uwagę także na “Walc zakochanych”!  Doceniam ogromne poczucie humoru Stefaniak i doskonale zagraną scenę “ogrzewania podłogowego”. Próbne zdjęcia z Charlie Foxem (Ryszard Rembiszewski) to jeden z zabawniejszych momentów operetki. 

   Drugi duet operetki Zuzanna Caban jako Rosemarie i Wojciech Dzwonkowski “utytlony, uhrabiony” James Bondy kradnie show i sympatię publiczności. Mam wrażenie, że wszystkie “drugie duety” u Kalmana tak mają. Stasi i Boni, księżniczka Mi i Gucio. 

   Zuzanna Caban nie ma w “Księżnej Chicago” łatwego zadania. Jej bohaterka nie wymawia r... Dykcyjne wyzwanie zaliczone przez artystkę na najwyższym poziomie! I co ciekawe Caban znajduje również przestrzeń na pokazanie osobowości swojej postaci oraz przemian jakie zachodzą w niej w trakcie spektaklu. Wokalnie Zuzanna Caban dostarcza widzom doznań z najwyższej półki oraz umiejętnie balansuje na granicy śpiewu klasycznego i musicalowego. W duecie “W niebie gra teraz już tylko jazz-band” brzmi jak gwiazda filmu muzycznego. Widząc ją na scenie, wyśpiewującą piękne, wysokie dźwięki miałem skojarzenie z... Judy Garland (w “Czarnoksieżniku z Oz”). 

  Z Wojciechem Dzwonkowskim świetnie tańczą, lekko poruszają się na scenie. Mam wrażenie, że postać Jamesa Bondy jest idealnie dopasowana do Dzwonkowskiego. Przede wszystkim wokalnie. Obdarzony ciepłym barytonem Dzwonkowski swobodnie prowadzi swoją postać, a każdy z wykonywanych przez niego duetów brzmi bardzo naturalnie. Piękna dykcja, a do tego doskonałe bawienie się akcją operetki. Brawo!

  “Księżna Chicago” to obowiązkowa pozycja operetkowa. Coś czego nikt nie widział na żywo w Polsce od blisko 100 lat!  Jeśli masz dylemat co wybrać walc czy charleston, jeśli chcesz zobaczyć współczesną operetkową realizację, a na dodatek szukasz nowych doświadczeń z tym gatunkiem polecam “Księżną Chicago” w Mazowieckim Teatrze Muzycznym w Warszawie. Zachęca do tego Mary Lloyd: 

“Nogi same tańczą w tempie,

Są to rytmu konsekwencje,

Usta płoną też…

Jaki powód jest?…

Serce bije jakby głośniej,

Prosi by mu wciąż powtarzać,

„Parkiet tętni grą-

Jeszcze nie pora wracać stąd!”


W obejrzanym przeze mnie spektaklu 4 grudnia 2025 wystąpili również:

Negresco, adiutant Księcia Piotr Półtorak

Béla, kelner Patryk Ołdziejewski

Zoltán, kelner Paweł Strymiński

Charlie Fox, producent z Hollywood Ryszard Rembiszewski

Maud Marta Florek

Edith Monika Łopuszyńska

Lilian Marta Pierzchała

Bojazowitz, Minister finansów Martin Filipiak

Bobby, amerykański jazzman Nathan Williams

Gabor, cygański skrzypek Mikołaj Jendrysiak


Tancerze

Żaneta Bagińska

Bartłomiej Kamiński

Joanna Lichorowicz-Greś

Jakub Pursa

Katarzyna Reisch

Anna Reisch

Jarema Serafin

Klaudia Szmytka

Magdalena Tandek

Mateusz Wróblewski


Zespół wokalny

Martin Filipiak

Marta Florek

Monika Łopuszyńska

Julia Mach

Antoni Olszewski

Marta Pierzchała

Daria Sawczuk

Mateusz Teliński

Ernest Tymczyszyn


 Orkiestra Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury

 "Księżna Chicago" premiera 29 listopada 2025

--------------------------------------

STRESZCZENIE "Księżnej Chicago"

PROLOG

W restauracji w Budapeszcie rozbrzmiewa Charleston. Kelnerzy Béla i Zoltan rozmawiają o przemianach społecznych, upadku monarchii i wpływie amerykańskiej kultury. Zjawia się książę Sandor incognito ze swoim adiutantem Negresco. Snuje refleksje o dawnym Wiedniu i muzyce. Do restauracji przybywa Mary Lloyd, amerykańska milionerka, wraz z sekretarzem Bondym. Mary bierze udział w zakładzie „Eccentric Ladies Club” o to, która z przyjaciółek kupi najbardziej ekstrawagancką rzecz. Jej celem staje się książę Sandor i jego świat. Dochodzi do muzycznego starcia między Charlestonem a walcem.

AKT 1

Sandor obejmuje tron Sylwarii i dekretem zakazuje Charlestona. Mary Lloyd oferuje zakup pałacu królewskiego. Propozycja początkowo zostaje odrzucona, ale Mary podnosi stawkę do 6 milionów dolarów i kupuje pałac. Równolegle, do Sylwarii przybywa Rosemarie – księżniczka z Morenii, przeznaczona Sandorowi na żonę. Spotkanie Sandora i Rosemarie ujawnia jej wadę wymowy i niechęć do aranżowanego małżeństwa. Mary i Sandor spotykają się ponownie – między nimi narasta napięcie i wzajemne przyciąganie. Mary stopniowo odkrywa tradycyjny świat Sylwarii, a Sandor poznaje uroki amerykańskiej swobody. Bondy i Rosemarie zbliżają się do siebie. Mary kupuje pałac i deklaruje chęć jego przebudowy na miejsce nowoczesnej rozrywki. Sandor protestuje w imię tradycji, ale Mary zaczyna uczyć się walca, a książę – Charlestona. Zbliża ich wspólny taniec.

AKT 2

Mary otwiera przebudowany pałac i prezentuje nowy taniec – „Slofox od Mery”. Bondy sugeruje, że czegoś jej brakuje... Mary przyznaje, że to „ktoś”, nie „coś”. Sandor przybywa na przyjęcie. Oboje odsłaniają przed sobą uczucia i rozpoczynają wspólny walc. Między nimi rodzi się bliskość. Pojawia się telegram od ojca Mary, który zatwierdza jej zakupy. Do Mary przybywają przyjaciółki z klubu: Maud, Lillian i Edith – sprawdzić wynik zakładu. Wszyscy świętują. Bondy i Rosemarie snują marzenia o wspólnej przyszłości. Sandor odkrywa, że był celem zakładu – trofeum do zdobycia. W reakcji na tę informację publicznie ogłasza zaręczyny z księżniczką Rosemarie, w obecności Mary. Traci pałac, władzę i pozycję, ale zachowuje lojalność wobec własnych zasad. Mary, mimo świadomości rozczarowania i przegranej, nie przerywa gry pozorów. W stylu właściwym Amerykance z Chicago, skupia się na kolejnych działaniach: przyjęciach, gościach, inwestycjach. Oficjalnie zostaje ogłoszona Księżną Chicago.

EPILOG

Sandor, zaręczony z księżniczką Rosemarie, dowiaduje się, że Mary widziano z tajemniczym Amerykaninem. W tym samym czasie okazuje się, że Bondy otrzymuje tytuł hrabiego i wyjeżdża z Rosemarie do Ameryki. Mary i Sandor spotykają się ponownie – już nie jako kupująca i sprzedany, lecz jako równi partnerzy. Tańczą razem, symbolicznie godząc różnice dzielące ich światy. Historia kończy się szczęśliwie, a ich relacja staje się inspiracją do hollywoodzkiego filmu, który zrealizuje znany reżyser Charlie Fox – tajemniczy Amerykanin, który cały czas był obecny w tle wydarzeń.



Popularne posty z tego bloga

Arie operowe po polsku? Taką operę pokochasz!

      Czytelników operetkowe.info z pewnością dziwi pojawienie się tu tematu opery. Sam jestem zaskoczony, bo nie jestem miłośnikiem oper. Jeszcze! Na żywo obejrzałem dwie. Trudno to jednak nazwać obejrzeniem i pełnym przeżyciem, bo moje oczy skierowane były nad scenę, gdzie wyświetlane było tłumaczenie arii. Oczywiście, zapoznałem się z treścią utworu, odbyłem lekturę opisu opery znajdującego się w programie, ale gdy śpiewacy, zaczynali budować swoją postać gestami, mimiką, mój wzroku wędrował ku napisom. Nie znam włoskiego, więc z ust sopranistki czy barytona docierają do mnie jedynie wyśpiewane dźwięki. Doceniam piękne głosy, ale tak naprawdę nie doświadczam opery w całości.     Przeczytałem ostatnio na Wyborcza.pl w artykule Anny S. Dębowskiej: „Obecnie na całym świecie opery wykonuje się wyłącznie w języku oryginału, ale jeszcze w XVIII i XIX w. opery zagraniczne, które trafiały np. na scenę Teatru Narodowego w Warszawie, śpiewano po polsku. Powrót do ...

"Księżniczka czardasza" zdejmuje operetkową maskę

   [Update] “Księżniczka czardasza” w reżyserii i z dialogami Michała Znanieckiego, premierowo na scenie Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie. Wyjątkowa realizacja operetki Imre Kalmana, o której można powiedzieć - cytując i parafrazując Boniego: “ Co ona robi z nami? Z publicznością. To niebywałe! ”  Co ona robi z nami? Bawi, wzrusza jak przystało na operetkę, ale chwilami sprawia, że widz wstrzymuje oddech, czuje niepokój i współodczuwa. To nie jest operetka, po której wychodząc z teatru jedynie nuci się melodie...       W poniższym tekście dzielę się moimi wrażeniami po premierowym pokazie z 31 maja 2025 roku. Uwaga! Po blisko 5 miesiącach ponownie obejrzałem spektakl Mazowieckiego Teatru Muzycznego, gościnnie wystawiony w Teatrze Dramatycznym w Płocku 7 listopada 2025, w związku z tym niniejszy tekst zawiera aktualizacje dotyczące odtwórców niektórych postaci. W kwestiach realizatorskich, mimo upływu czasu, zauważam ni...

Jest "ekstatycznie". "Wesoła wdówka" po roku

  „Wesoła wdówka” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego ma (cytując słowa padające ze sceny) „wszystko co jest potrzebne do szczęścia”... fanom operetki. Począwszy od genialnej muzyki Franza Lehara, przez pierwszorzędne kreacje wokalno-aktorskie, spektakularne i zjawiskowe kostiumy, monumentalną scenografię, a skończywszy na subtelnie wtrąconych aluzjach do współczesności. Dlatego rok po opisaniu moich wrażeń ze spektaklu (15.6.2023) wróciłem do Opery Nova w Bydgoszczy by jeszcze raz tego wszystkiego doświadczyć. Nadal jest „ekstatycznie” (to znów ze spektaklu). I nadal twierdzę, że oglądanie tak zrealizowanej operetki „to dla mnie prawdziwy zaszczyt”. Poniższy tekst w kwestii realizatorskiej pokrywa się z wrażeniami sprzed roku, bo jakość spektaklu nadal stoi na bardzo wysokim poziomie. Nadal jestem zdania, że to była najlepsza decyzja dyrektora Opery Nova, by wyreżyserowanie operetki powierzyć Jerzemu Janowi Połońskiemu, zbliżając ją do musicalowej formy, z całym jej rozmachem. Z...