Przejdź do głównej zawartości

Jest "ekstatycznie". "Wesoła wdówka" po roku

 


„Wesoła wdówka” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego ma (cytując słowa padające ze sceny) „wszystko co jest potrzebne do szczęścia”... fanom operetki. Począwszy od genialnej muzyki Franza Lehara, przez pierwszorzędne kreacje wokalno-aktorskie, spektakularne i zjawiskowe kostiumy, monumentalną scenografię, a skończywszy na subtelnie wtrąconych aluzjach do współczesności. Dlatego rok po opisaniu moich wrażeń ze spektaklu (15.6.2023) wróciłem do Opery Nova w Bydgoszczy by jeszcze raz tego wszystkiego doświadczyć. Nadal jest „ekstatycznie” (to znów ze spektaklu). I nadal twierdzę, że oglądanie tak zrealizowanej operetki „to dla mnie prawdziwy zaszczyt”. Poniższy tekst w kwestii realizatorskiej pokrywa się z wrażeniami sprzed roku, bo jakość spektaklu nadal stoi na bardzo wysokim poziomie. Nadal jestem zdania, że to była najlepsza decyzja dyrektora Opery Nova, by wyreżyserowanie operetki powierzyć Jerzemu Janowi Połońskiemu, zbliżając ją do musicalowej formy, z całym jej rozmachem. Zmiany oznaczone w tekście na niebiesko dotyczą rzeczy, na które teraz zwróciłem uwagę oraz części obsady (z 24.6.2024), która zmieniła się względem ubiegłorocznej.

    Operetka wg Jerzego Jana Połońskiego opuszcza nieco swoją strefę komfortu. Wychodzi ze swoich (nomen omen) ram! Granica gatunku przesuwa się w stronę musicalu, czegoś bardziej uniwersalnego, bardziej czytelnego. Ale jednocześnie wyczuwam szacunek dla klasycznej formy i partytury Lehara, o co zadbali muzycy Orkiestry Opery Nova pod dyrekcją Jagody Brajewskiej. Oglądając drugi raz "Wesołą wdówkę" siedziałem w pierwszym rzędzie, co dało mi możliwość podziwiania niesamowitej pracy Brajewskiej. Chwilami miałem wrażenie, że dłonią, w powietrzu, dotykała dźwięków. Wiem, że brzmi to jak frazes, ale takich momentów doświadczyłem wiele w spektaklu (np. w "Pieśni o Wilii)Strefę komfortu opuszczają soliści. Nie tylko doskonale śpiewają, ale i zachwycają aktorsko! Strefę komfortu opuszcza cały zespół na scenie: balet, chór. I od początku - obserwując scenę - zauważyłem, że wszyscy zaufali reżyserowi, że śmiało podążyli wyznaczoną przez Połońskiego ścieżką. Reakcje publiczności: owacje przerywające bieg spektaklu, wybuchy śmiechu, dzielenie się pozytywnymi wrażeniami w przerwie potwierdzają właściwie obrany kierunek.

   Bydgoska „Wesoła wdówka” to uczta dla oczu. Kostiumy autorstwa Anny Chadaj są olśniewające. To prawdziwa feeria barw, symfonia kolorów! Aż trudno mi sobie wyobrazić ogrom pracy: od zaprojektowania, po przygotowanie w pracowniach krawieckich, aż po nadanie kostiumom ich scenicznej roli. Bo mam wrażenie, że kostiumy dopowiadają historię postaci. Kostiumy korespondują z kolorowymi perukami i stanowią dopełnienie... par tej operetki. Na przykład: peruka Walentyny jest (upraszczam nieco) fioletowa, podobnie jak kostium jej kochanka Camilla de Rossillon. Włosy Bogdanowicza (a właściwie to co z nich zostało) są idealnie rude niczym peruka jego żony Sylwiany; podobnie Kromowa i Olgi. Skoro o fryzurach mowa. Pięknymi, długim warkoczami wykończone są nakrycia głów baletu (w II akcie)!

   Kostiumy to jeden z tych elementów, dla których spektakl warto zobaczyć co najmniej dwa razy (co niniejszym uczyniłem)! Bogactwo kolorów, wzorów, mnóstwo detali - tu wszystko przykuwa uwagę: bajeczne, satynowe suknie z pierwszego aktu, "niebiesko-lodowate" kostiumy z drugiego aktu czy sukienki baletu niczym z najlepszego teatru rewiowego (w III akcie) zestawione z turkusowymi frakami. Uwagę również zwracają widoczne kości żeber tancerek i tancerzy (zarówno z przodu jak i z tyłu) oraz kości nóg - nadrukowane na kostiumy. No i zwieńczenie: wspaniałe nakrycia głowy w zimowym akcie, cylindry, kapelusze oraz piękna - niczym płatek śniegu - korona Hanny. A skoro o niej mowa. Bardzo ciekawy szczegół: rewelacyjne fiołkowe (?) muszkieterki zwieńczone zieloną podwiązka w III akcie.

  Nie ukrywam, że byłem również pod wrażeniem charakteryzacji artystów. Lekko przerysowana, komiczna, z zabawnymi różowymi rumieńcami. Piękno kostiumów i scenicznego makijażu doskonale podkreślało światło wyreżyserowane przez Macieja Igielskiego. Wspaniała realizacja! Sporo odcieni fioletu, różu. Dużo świetlnego "chłodu" w II akcie i ta cudowna mieszanka światła w I akcie, podkreślająca (proszę wybaczyć mi określenie) "miedzianość" wnętrza ambasady. Rolę światła docenia się i rozumie zwłaszcza, gdy na zdjęciach w mediach społecznościowych (udostępnianych przez artystów) zobaczyć można scenografię w blasku zwykłego oświetlenia technicznego.   

     Scenografia Mariusza Napierały jest monumentalna. Jedna z ciekawszych konstrukcji Napierały jakie ostatnio widziałem. Główne jej elementy zbudowane są z pustych ram obrazów. Małych i dużych. Okrągłych, owalnych, kwadratowych i prostokątnych. Nieco zakurzonych. Otoczonych pajęczyną. Skojarzenia z upiornymi zamkami wydają się być uzasadnione. Surowe wnętrza bardzo kontrastują z kolorowymi strojami, fryzurami. 

  Część obrazów w scenografii jest aktywnych (jeśli tak mogę się wyrazić). W I akcie wyświetlają się na nich wizerunki mężczyzn. To wtedy na scenie mamy prawdziwy "Men's World": przy bilardowym stole zapadają najważniejsze dla ojczyzny decyzje. To wtedy pojawiają tematy: inflacji, wyborów, których nie było, zbierania chrustu i „kieszeni podatnika, która wytrwa jeszcze jeden bankiet”. Współczesne tematy w „Wesołej wdówce” to zasługa opracowania tekstu przez Tomasza Jachimka. Od zawsze umieszczanie w operetce komentarza do aktualnych wydarzeń było wręcz wskazane. Stąd nie zaskoczyło mnie zdanie o tym, że obecnie „strach konia zatankować”.  Choć po roku (od poprzedniego obejrzenia "Wesołej wdówki") niektóre z tematów wydają się "nieaktualne", to jednak wspomnienie doświadczeń z poprzednią ekipą rządzącą nadal wywołuje - okraszone śmiechem - skojarzenia.

    III akt zdecydowanie należy do kobiet!  To ich twarze pojawiają się na wspomnianych wcześniej obrazach. Są piękne. Dostojne. Czasem pozują z dziećmi. W końcu to w ostatniej odsłonie operetki „Studiujemy piękną płeć”! Akt zaczyna iskrząca energią choreografia baletu, w stylu rewii rodem z paryskiego kabaretu "Moulin Rouge". Jestem pełen uznania dla pracy choreografki Joanny Semeńczuk. Ruch w tej - można by oczekiwać statycznej - operetce kreuje nieprawdopodobnie widowiskowe obrazy, często zwieńczone spektakularnym zatrzymaniem. Jakby wszyscy, lekko stłoczeni, ustawieni blisko siebie pozowali do wspólnej, grupowej fotografii. Bardzo podobały mi się te wykończenia. Aż chciałoby się powiedzieć: „Chwilo trwaj! Jesteś piękna”. Mam wiele takich ulubionych choreograficznych momentów: Panowie zabiegający o względy Hanny Glawari rzucający się na jej karnecik czy podążający za nią tłumnie, w nadziei, że wybierze któregoś z nich. Ruch na "oblodzonej" scenie w II akcie (są też narty i rakiety śnieżne). Pieśń gryzetek, aria Niegusa, Biały walc - ileż tu wspaniałego tańca i ruchu. I coś jeszcze, co chyba jest potwierdzeniem, że Hanna Glawari od początku wszystkich miała w garści. I nie chodzi tu tylko o pożądane przez obywateli Pontevedry 50 milionów dolarów. Gdy śpiewa „Z paryżan biorąc wzór” unosi rękę, a stojący za nią chór i soliści podążają za nią ruchem głów, ramion, ciał. Tę scenę warto obejrzeć ponownie - wiele tam detali do delektowania się! Chcę również wyróżnić Balet oraz artystów ze spektakularne wykonanie sceny U Maxima w stylu Moulin Rouge! Muszę przyznać, że przy takim wykonaniu piekielny galop u Offenbacha to pikuś. 

   Podczas mojego drugiego spotkania z „Wesołą wdówką” (24 czerwca 2024) partię Hanny Glawari ponownie wykonywała Julia Pruszak - Kowalewska. Niesamowity głos i wspaniale wykreowana (z zauważalną lekkością) postać hrabianki! Oglądając operetkę ponownie po roku odniosłem wrażenie, że Julia Pruszak-Kowalewska (przepraszam za to określenie) zakumplowała się z graną przez siebie postacią, a dźwięki płynące z partytury krążą w krwioobiegu artystki. Hanna jest dojrzała, opanowana, doskonale porusza się w tym zakurzonym, zatęchłym świecie Pontevedro. Solistka jest absolutnie wyjątkowa w „Pieśń o Wilii”. Pruszak-Kowalewska z każdym dźwiękiem dozuje widzowi emocje i wzruszenia. W połączeniu z niepowtarzalną atmosferą tej sceny, ustawieniem chóru, wyważonym światłem i zmysłową choreografią trzech tancerek baletu, dało mi to jeden z najpiękniejszych momentów bydgoskiej realizacji tej operetki.

   Daniłę Daniłowicza zagrał tym razem Przemysław Radziszewski. Pierwszy raz miałem okazję podziwiać tego artystę - obdarzonego niesamowitym głosem i doskonałą techniką - na scenie Opery Nova w Bydgoszczy. Jestem pod ogromnym wrażeniem aktorskich umiejętności i oraz sprytnego odnalezienia się w roli.  Mimo, że w pierwszym akcie Radziszewski sprawiał wrażenie nieco onieśmielonego, to zabłysnął w ducie z operetkową Hanną "No mów...". Bardziej zdecydowanie zabrzmiał wspominając wieczory u Maxima. W drugim i trzecim akcie Radziszewski już pewnie prowadził swoją postać, jasno kreśląc jej charakter: amanta, lekkoducha, bawidamka, by w finale okazać się... odpowiedzialnym za swoje czyny i uczucia. Rewelacyjnie wyśpiewana historia o miłości dziewczyny i chłopaka oraz rozważania o... małżeństwie. 

Zdecydowanie o szybsze bicie serc przyprawiło widzów wykonanie przez Radziszewskiego i Julię Pruszak-Kowalewską "Usta milczą dusza śpiewa", przy cichym, aczkolwiek prawie chóralnym wsparciu publiczności, która z niecierpliwością czekała na ten moment. 

   Obdarzony talentem aktorskim Bartłomiej Kłos, uzbrojony w perfekcyjną charakteryzację, stworzył niepowtarzalną postać Barona Mirko Zetę. Podążający za nim, a raczej będący chwilę przed baronem, Niegus to najlepsza komiczna kreacja „Wesołej wdówki”. Jakub Zarębski z ogromnym dystansem opowiada swoją postać i przede wszystkim... doskonale się nią bawi, tworząc przy okazji nieznaną mi dotąd "skalę uniżoności", po której umiejętnie porusza się jego bohater. Aria Niegusa „Jestem paryżaninem” – majstersztyk! Po drugim obejrzeniu operetki Lehara nie mam żadnych wątpliwości. Wykreowany przez Zarębskiego Niegus bezwstydnie kradnie cały show wszystkim bohaterom "Wesołej wdówki". Reakcje publiczności mówią same za siebie: Niegus Zarębskiego wygrywa wszystkie rankingi popularności! 

  Agnieszka Nurzyńska zjawiskowo zagrała Walentynę, żonę barona. Wspólnie z Krzysztofem Zimnym (Camille de Rossillon) tworzą - według mnie - doskonale dobrany duet nie tylko wokalny, ale i aktorski. Nurzyńska świetnie gra (również mimiką) wszelkie emocje Walentyny: od zachwytu przez strach do namiętności. „Nasz pocałunek złączy nas, pierwszy i ostatni raz” - to wspaniały popis głosowych możliwości tej pary artystów. I po drugim obejrzeniu operetki stwierdzam, że to najlepszy duet miłosny spektaklu, daleko w tyle pozostawiający "Usta milczą". Dodam, że Agnieszka Nurzyńska okazała się dla mnie wokalnym odkryciem tej obsady. Błyszczy na scenie już od pierwszego duetu z Krzysztofem Zimnym (i nie jest to zasługa fioletowej peruki). Jako Lolo bryluje i prowadzi w "Pieśni gryzetek"! 

  Nazari Kachala jako Cascada (alias „Caramba Amigos”) i Grzegorz Szachnowski (jako Raoul w cudownym turkusowym fraku) to dwie bardzo barwnie zagrane postaci. 

   Wspaniałe: Małgorzata Grela (Praskowia), Simona Skrebutenaite (Olga), Paulina Dybowska (Sylwiana), wspomniana wyżej Agnieszka Nurzyńska (Walentyna) oraz Julia Pruszak (Hanna) grają silne kobiety. Mimo ograniczeń libretta, każdej z nich udało się zaprezentować oryginalną interpretację granej przez siebie postaci. Nie różnią się tylko kolorem fryzur. Różnią się emocjami, wrażliwością charakterem. Pieśń Gryzetek wykonana wspólnie z Marią Agacińską, Victorią Chaika i Kamilą Sójką to creme del creme tej operetki! Po prostu Girl Power! 

   Nie zapominam o panach: Łukasz Jakubczak (Bogdanowicz), Wojciech Urbanowski (Kromow), Jacek Greszta (Priczicz). Bardzo barwne postaci, budzące skojarzenia z cyrkowymi klaunami. Gdy wspólnie z Zarębskim, Kłosem, Radziszewskim, Kachalą, Szachnowskim  śpiewają o „studiowaniu kobiet, jak się da i gdzie się da” tworzą niesamowicie zgrany team. Świetnie odnajdują się w choreografii. 

    „Wesoła wdówka” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego to odkurzona, odświeżona operetka Lehara, którą ze spokojem mogę polecić – na pierwszy raz – osobie, która dotychczas stroniła od tego gatunku. Jest tu nieco musicalowego rozmachu. Ale i należny szacunek dla klasycznej operetki. To kolorowa, „ekstatyczna” opowieść o miłości i władzy. Historia z inteligentnymi podtekstami. I przede wszystkim okazja do dobrej zabawy!

PS. Pamiętam, że gdy pierwszy raz oglądałem "Wesołą wdówkę" - jedną z czterech operetkowych premier 2023 w Polsce - byłem zaskoczony, chyba nawet pozytywnie, że artyści pracują tu bez nagłaśniających ich mikroportów. Oglądając drugi raz bydgoską realizację, nie będąc skupionym na scenografii, choreografiach czy kostiumach, doszedłem do wniosku, że to jedyny jej minus... 

  Mikroporty artystom występującym w operetce dałyby większy komfort gry aktorskiej, swobodę poruszania się po scenie. W "Wesołej wdówce" widziałem jak niektórzy pilnują się by nie skierować głowy w bok, bo wtedy ich głos nie powędruje w stronę widowni. To nie zarzut, ale siła głosów artystów nie była równa, co w ariach, duetach, a zwłaszcza grupowych scenach, powodowało, że śpiewając przepiękne teksty... były niezbyt dokładnie słyszalni, a moje oczy odwracały się w kierunku wyświetlanego nad sceną tekstu, odbierając przyjemność z obserwowania tego, co dzieję się na scenie. Starałem sobie wyobrazić co słyszą, a właściwie czego nie słyszą niektóre starsze osoby, siedzące w odległych rzędach, a ja siedziałem... w pierwszym. Muzyka, która docierała do moich uszu, zachwycała mnie w każdej nucie, w bogatym brzmieniu instrumentów, w przeciwieństwie do płasko brzmiących na tym tle głosów, które mimo doskonałego warsztatu i włożonego w wykonanie wysiłku ginęły w dźwiękowym spektrum. Może kiedyś przychodziło się na operetki dla pięknych melodii. Dziś jednak widzowie chcą by postaci operetki opowiedziały im swoją historię.  

    Jeśli pozbawienie artystów mikroportów ma być oddaniem hołdu klasycznej operetce, zachowaniem klasycznej formy to myślę, że nie są to już czasy, by rezygnować z nowoczesnych rozwiązań techniki dźwiękowej. Tym bardziej, że w wystawianym na tej samej scenie musicalu "Bulwarze Zachodzącego Słońca" nie jest to problemem.

   Nie dziwię się, że podczas inscenizacji oper, widzowie nieznający języka włoskiego, w napisach w języku polskim otrzymują wsparcie. To zrozumiałe. Konieczność posiłkowania się wyświetlanymi  podczas operetki tekstami w języku ojczystym budzi u mnie skojarzenia z oglądaniem polskich filmów z napisami (co czasami mi się zdarza). Pozwólcie nam usłyszeć operetkę! Dajmy szansę operetce pełnoprawnego istnienia w bogatej i różnorodnej ofercie teatrów i oper! Nie odsyłajmy jej do lamusa.

Popularne posty z tego bloga

Zagłosuj! Najlepsza premiera operetkowa 2023 roku!

Pomysł podcastu Operetkowe.info zrodził się wiosną 2023. W ciągu minionych miesięcy udało mi się obejrzeć kilka operetkowych tytułów, w tym aż 4 premiery operetkowe! Wszystkie zrobiły na mnie ogromne wrażenie i przyznam, że takich realizacji operetek życzyłbym sobie w kolejnych latach.   Z A G Ł O S U J   T U T A J      I tu pojawił się kolejny pomysł, by zapytać internautów , tych, którzy widzieli inscenizacje A.D. 2023, o - ich zdaniem - najlepszą premierę operetkową roku . Wyniki głosowania mają stać się impulsem, mobilizującym twórców w Polsce, do dawania szansy operetce i tworzenia jej nowoczesnych, imponujących inscenizacji.     W pierwszej, pionierskiej edycji plebiscytu "Najlepsza premiera operetkowa 2023" nie nominuję jeszcze artystów - ten element wymaga dopracowania i zebrania gremium ekspertów oraz stworzenia zasad, które pozwolą dokonać takich wyborów. Ale chcę docenić realizatorski zespół: choreografów, scenografów, autorki kostiumów.       Mam nadzieję, że przy

#11 Premiera czeskiej "Polskiej krwi" w Mławie!

    Premiera operetki Oskara Nedbala i Leo Steina "Polska krew" w reżyserii Michała Gogolewskiego ma szansę stać się jednym z najciekawszych wydarzeń operetkowych 2024 roku. Na sukces tej premiery przez cały rok szkolny pracowali młodzi artyści (!), uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej w Mławie.    To jedyna szkoła w Polsce, w której od kilkunastu lat wiosną, nie tylko mławskiej publiczności, prezentowane są operetkowe spektakle, stworzone przez nauczycieli i uczniów . Tegoroczna "Polska krew" była 17-tą premierą w Mławie. Wśród wcześniejszych tytułów można wymienić m.in: "Bal w Savoyu", "Wiktorię i jej huzara" Paula Abrahama, "Zaręczyny przy latarniach" Jacques’a Offenbacha, "Loterię na mężów" Karola Szymanowskiego, "Gejszę" Sidneya Jonesa, "Gondolierów" i "Piratów" Arthura Sullivana. Obok tak znakomitych i nieczęsto wystawiany w Polsce (a obecnie już wręcza zapomnianych) operetek pojawił się t